niedziela, 1 kwietnia 2012

Wczasy

Nadrabiania zaległości ciąg dalszy.


Czy bukowanie biletów na podróż prawie rok wcześniej jest dobrym pomysłem? Okazuje się, że nie do końca. Szczególnie kiedy w tym czasie już będziesz na drugim końcu świata. Bilety są znacznie tańsze, to ogromna zaleta, ale tak naprawdę nigdy nie wiesz, co się wydarzy, czy na pewno to jest miejsce, w którym w tym momencie chcesz się znaleźć, czy będziesz mieć czas żeby to zrobić? Teraz już to wiemy, ale w maju tej wiedzy nie posiadałyśmy i dzięki wspaniałym promocjom Air Asia udało nam się za naprawdę małe pieniądze kupić bilety do Kuala Lumpur, Manili i Singapuru.  

Wczasy trochę pod hasłem „patrz, potrafię zasnąć wszędzie” zaczęły się od nocnej podróży pociągiem do miasta Surabaya, skąd miałyśmy lot. A spać w tym pociągu nie jest łatwo, kiedy dookoła skaczą dzieci, w przejściu kręci się setka sprzedawców wszystkiego, a miejsca zaprojektowane są dla drobnych Indonezyjczyków. Korzystając więc z okazji, że dotarłyśmy nad ranem jako legowisko przetestowałyśmy ławeczki na Dworcu, potem taksówkę, potem ławeczki na lotnisku, aż wreszcie samolot J Pozostając w temacie drzemania - żeby jeszcze trochę zaoszczędzić starałyśmy się znaleźć opcje noclegów dzięki wspaniałemu Couchsurfingowi. Pierwszego hosta potrzebowałyśmy w Kuala Lumpur, przeprowadziłyśmy więc wnikliwą analizę, a następnie surową selekcję potencjalnych gospodarzyJ Niestety jak się potem okazało czasami egoistyczne kryteria takie jak piękny dom i fajna lokalizacja mogą trochę nabruździć. Chociaż Malezyjczyk był bardzo miły, odebrał nas z lotniska, następnego dnia dał klucze do ślicznego mieszkania z niewiarygodnym widokiem na Twin Towers, miałyśmy własny pokój z mega wygodnymi łóżkami (lub po prostu wygodniejszymi niż metalowa ławkaJ) to jednak między nami „nie kliknęło”. A do tego taksówkarze mieli problem ze zlokalizowaniem adresu i po pierwszym dniu zwiedzania wracałyśmy do domu jakieś 2h, dlatego kolejnego poranka postanowiłyśmy przenieść rzeczy do hotelu, w którym zatrzymał się znajomy i spędzić noc na lotnisku (testując kolejne metalowe ławkiJ).

Kuala Lumpur zwiedzałyśmy "przypadkiem". Mając trochę już dość biegania z przewodnikiem i zegarkiem w ręku, myśląc czy zdążymy wszystko zobaczyć, wszelkie "must see" jakoś same pojawiały się na naszej drodze. Możemy więc odhaczyć Meczet Narodowy (Masjid Negara – w którym byliśmy też na wykładzie na temat islamu), Petronas Towers (i piknik pod nimi z zimnym Guinessem w ręku:))), plac Dataram Merdeka (gdzie dzięki wspaniałemu koledze Agi mogliśmy podziwiać piękny widok na miasto popijając rum z Tajlandii), Stadium Merdeka, Stację Kolejową Kuala Lumpur, Pasar Seni, Park Ptaków (tylko z zewnątrz - bilety kosztowały ok. 50pln), Meczet Jamek (z pewnej odległości, ile meczetów można w końcu zwiedzać jednego dnia?), Chinatown, hinduistyczną świątynię, której nazwy nie jestem w stanie zapamiętać, no i oczywiście ku mej największej radości fantastyczną, indyjską knajpę, w której jedliśmy prawie każdy posiłek.

A skoro już pierwszego dnia zobaczyłyśmy niemal wszystkie najważniejsze atrakcje w samym mieście, drugiego dnia postanowiliśmy udać się gdzieś dalej - wyboru trzeba było dokonać pomiędzy Batu Caves lub centrum administracyjne KL Putrajaya.  Wygrała Putrajaya, co ponownie okazało się być nie do końca najlepszym wyborem, ale skusiła nas ilością ciekawych obiektów, które teoretycznie można tam zobaczyć. Miasto, które obok KL i Labuan, jest trzecim terytorium federalnym Malezji, wygląda jak opuszczone mimo 45 000 mieszkańców. Niemal jedynymi ludźmi jakich udało nam się spotkać byli ogrodnicy porządkujący piękny i opustoszały park (jednocześnie ogród botaniczny), w którym wg nas powinny być tłumy rodzin z dziećmi. Oprócz parku odhaczyliśmy także kolejny meczet (tym razem różowy), obeszłyśmy główną dzielnicę niemal dookoła poszukując przystanku autobusowego i wróciłyśmy do znacznie milszego KL.








A pod sarongiem prawie nie raziło mnie ostre światło jarzeniówek ;)
Następnego dnia opuszczałyśmy przyjazny Kuala Lumpur i po nocy w naszym nowym uchodźczym obozie na lotnisku wylatywałyśmy do Manili. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz