wtorek, 27 września 2011

Nasza mała indonezyjsko-koreańsko-chińsko-polska rodzina ;)

Stanowczo przedawkowałyśmy wczoraj dopuszczalną ilość emocji. Od samego rana nerwowe poszukiwanie kosa, niestety bez skutku. A o 13:00 musiałyśmy się wymeldować z hotelu, tylko dokąd? Zdecydowałyśmy się na kos numer dwa, który w porównaniu z pozostałymi, jest prawdziwą willą! Ociekające kiczem freski na sufitach i podobno antyczne meble…łoł, jesteśmy milionerkami, a do tego mieszkamy w willi rodem z Beverlly Hills! ;) Oprócz tego podróżowanie skuterem po mieście, czego przeraźliwie się bałam, a okazało się doskonałą opcją na odstres. Oczywiście nie byłybyśmy w stanie nic zrobić bez pomocy studentów z naszego uni, wozili nas wszędzie na tych swoich koreańskich maszynkach, pomogli wybrać modem i uczyli targować, co w przyszłości może okazać się niezbędne.Kiedy już wszystkie graty przewiozłyśmy do nowego domu, nasza nowa indonezyjska mama (ibu kos), która ani słowa nie zna po angielsku najpierw zabrała nas na zakupy do kerfa z naszymi „siostrami” made in China i Korea, a potem na kolację ... brzmi jak sekta? :) Ale to będzie prawdziwe wyzwanie, żeby przez pół roku komunikować się w domu, w którym nikt nie mówi w tym samym języku, nie ma innego wyjścia musimy ogarnąć indonezyjski jak najszybciej :)

A nasza willa rządzi – na dole gigantyczny salon z mnóstwem różnych leżaczków, fotelików, krzesełek, wszystko oczywiście podobno antyczne, a na suficie obowiązkowy fresk z motywem błękitnego nieba i gołąbków. Co prawda w pokojach nie mieści nam się niewiele więcej poza łóżkiem, ale w całym domu jest tyle przestrzeni, że nie jest to problemem. Łazienki są nawet dwie – na dole bardziej europejska, na górze "tradycyjnie indonezyjska", na widok której umarłam ze śmiechu. Coś, co jest prawdopodobnie prysznicem, wygląda nieco jak fontanna. Z wielkiej głowy smoka woda ciecze prosto do ogromnej kamiennej misy. W misie pływa sobie plastikowy rondelek, którym można się polewać siedząc na kamiennym krzesełku obok misy...serio...:) Najfajniejsza jest chyba kuchnia na dachu i mamy tam fajowy balkonik, na którym można sobie przyjemnie pić kawkę o poranku, przy świergocie ptaszków z ptaszarni pana sąsiada. Jak na razie to chyba najprzyjemniejsze miejsce w całym domu. Niedługo będzie u nas nawet basen, ale szczegóły wkrótce :)







Prysznic niczym fontanna




Ptaszarnia u sąsiada :)
Żeby nie było tak różowo :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz