sobota, 24 marca 2012

Indonezyjska myśl techniczna

Kolejny przerywnik w i tak już mocno opóźnionych "relacjach z podróży". Z okazji dwudniowej awarii wody postanowiłam wrzucić kilka obrazków ilustrujących niezastąpiony geniusz indonezyjskiej inżynierii (gdyby ktoś się zastanawiał - nie, nie chodzę do tej pory brudna. A to dzięki dobremu sercu Eli i płynącej w łazience w jej kosie wodzie;)). 



Nasza ibu kos sprytnie sobie wykombinowała, że będzie mogła znacznie podnieść cenę wynajmu kiedy w łazienkach będzie ciepła woda. Oto konstrukcja, która ma ją zagwarantować. Jak na razie ciepłej wody nie było, ale w tym momencie cieszyłabym się z jakiejkolwiek niebędącej deszczówką (tak pora deszczowa hula nadal w najlepsze) ... .


Nasze ściany (i tak już zacnie obdarzone dużą ilością okablowania) wzbogaciły się o kilka zaskakujących nowości. Taki oto kabelek z włącznikiem zwisa sobie znikąd na naszej klatce schodowej. 


/Zastanawiam się czy ktokolwiek zna historię tych kabli/



 Kabelek ten wije się w towarzystwie starszych modeli dookoła całej kuchni, aż ... 

                             
... trafia tutaj. Do naszego nowatorskiego zlewu, przy którym pracowała cała ekipa "fachowców", efekt ich współpracy mógłby znaleźć miejsce w niejednym znakomitym Muzeum Sztuki Współczesnej 


A na koniec sprawczyni całego zamieszania, czyli popsuta pompa. Tutaj pozostawiona na moment przez kolejnego "fachowca", który pojechał może po nowe części, a może po inspiracje jak złożyć to cholerstwo z powrotem do kupy ... .

Nie wiem też, czy wspominałam do tej pory, że przy każdym deszczu nasz balkonik z kuchnią na dachu jest zalewany, bo niestety przewidziano za mało materiału na daszek i kończy się on troszkę za wcześnie, przez co deszczówka leje się strugami prosto na podłogę. Rynny tez mają inne zastosowanie. Zamiast odprowadzać wodę, w jednej jest dziura dzięki czemu cała woda z dachu, która do niej spływa także ląduje na podłodze! A biedna podłoga przyjmuje to wszystko ze spokojem. Na szczęście ktoś bardzo mądry pomyślał o tym, żeby zrobić dziury w murze, przez które woda ta miałaby sobie zgodnie z prawem grawitacji spływać. Ale. Podłoga jest pochyła w druga stronę. Woda nie spływa więc w stronę dziur, ale w stronę kuchni ... . A kiedy już nie mieści się na górze często mamy małe wodospady na schodach i ścianach. Na szczęście mogę się odgrodzić od całego tego zamieszania, w swoich czterech ścianach - szkoda tylko że nie sięgają one do samego sufitu, tylko kończą w mniej więcej 3/4 drogi. Jednak dzięki temu mogę się doskonale integrować ze współlokatorami - świetnie słychać  wszystko co dzieję się w całym domu, a najlepiej kiedy ktoś o 6:00 rano włącza TV zaraz za moimi drzwiami. "Krótkie ściany" miały jedną zaletę - kiedy w pokoju obok mieszkała Krysia komunikacja była bardzo ułatwiona, a czasem można było sobie coś przerzucić górą zamiast marnować energię na przejście 3 metrów ;)

Co więcej byłam ostatnio w odwiedzinach u koleżanki na Bali, gdzie znalazło się jeszcze więcej przykładów genialnej myśli technicznej. W jej akademiku zlewy wyglądają dokładnie tak: 
http://demotywatory.pl/2578869/Kochanie-po-co-fachowcy (podziękowania dla Kamila Cz. za link:))
Woda leje się więc wszędzie, z wyjątkiem samego zlewu. Sprytni robotnicy widzieli oczywiście po zamontowaniu pierwszego kranu, że chyba jednak coś jest nie tak i są one za krótkie, ale kto by się tym przejmował! Zamiast je wymienić, zamontowali wszystkie w ten sam sposób ... . Dodatkowo krany w pokojach są pozakręcane, bo ich użycie powoduje powódź w pokojach niżej, na korytarzach są cieknące wodą .... lampy, nad głowami faluje na wietrze tekturowy sufit (który w jednym miejscu już się poddał), a w pokoju innej znajomej spadła z sufitu sztukateria. Na szczęście na łózko, które było puste. Dodam, że budynek ma 6 miesięcy. 

Aż cud, że budynki nadal tu stoją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz