czwartek, 2 lutego 2012

Polowanie na smoki

Ponieważ opisanie grudniowej wycieczki zajmuje mi stanowczo za dużo czasu (w międzyczasie wydarzyły się dwie kolejne, a już niedługo wyruszamy na kolejną miesięczną podróż) postanowiłam zmienić taktykę. Będę się przede wszystkim starała mniej lać wodę, a wrzucać więcej zdjęć. Zaczynam od zaraz. Oby się udało.

Labuan Bajo, czyli pierwsze miasto, do którego przybiliśmy na Flores należy do najmniej przyjemnych miejsc jakie do tej pory widziałam w całej Indonezji. Ludzie zdzierali z nas nieprzyzwoicie, a do tego jest po prostu strasznie brzydkie. Składa się z jednej nieutwardzonej pylastej drogi i rzędu blaszanych chatek po obu jej stronach (wśród, których zdarzają się też mocniejsze konstrukcje, np. bankomat). Dlatego już kolejnego dnia postanowiliśmy wybrać się na wyspę Rinca w poszukiwaniu smoków. Wyspę wybraliśmy zamiast zadeptanej przez turystów Komodo, która położona jest dalej od Flores, a bilety do parku również są znacznie droższe, co razem mogłoby spowodować nasz przedwczesne bankructwo. Żeby dostać się na Rinca warto wybrać się do portu i podyskutować z właścicielami łodzi. My jednak wynajęliśmy łódź za pośrednictwem hotelu, na czym z pewnością sporo straciliśmy (płaciliśmy po 90k Rp), ale kiedy podróżuje się w tak dużej grupie podejmowanie decyzji wymaga sporo czasu, więc była to jedyna opcja jaka nam pozostała, ponieważ zrobiło się już późno. Z Labuan Bajo na Rinca płynie się ok. 2,5h i jest to niesamowita wycieczka z widokiem na setki bezludnych wysepek, prosto do Jurassic Park. Wejście do parku kosztuje ok. 27k Rp – dla miejscowych, czyli dla nas za okazaniem legitymacji studenckiej. Cena dla turystów jest kilka razy wyższa. Na trekking wychodzi się w towarzystwie rangera wyposażonego w rozdwojony na końcu niczym proca patyk. I muszę przyznać, że nie czułam się dzięki temu bezpieczniej. Może bardziej niż obronie przeciw waranom służy on waleniu po głowach nieposłusznych turystów.

z tej perspektywy Labuan Bajo wygląda na malowniczy port



Celem wycieczki było oczywiście zobaczenie waranów i marzenie udało się nam spełnić niemal zaraz po wejściu do parku. Spore stadko leżakowało sobie pod domkami na palach, pewnie zwabione zapachami, bo w domkach mieści się kuchnia. Park jest więc dobrze przygotowany, żeby usatysfakcjonować każdego turystę. przyjeżdżającego tutaj na spotkanie ze smokiem. A kiedy zrobiliśmy już miliony zdjęć i zaczęliśmy nasz dwugodzinny „trekking” okazało się, że mamy nawet więcej szczęścia. Na dróżkę wychylił się smok, a kiedy tylko nas zobaczył zaczął (niestety czy stety) uciekać. Całe szczęście nie w otaczające go z każdej strony zarośla, ale prosto przed nami biegł dalej ścieżynką. Jakby sam chciał ułatwić nam robienie zdjęć. Trekking, a właściwie spacer po wyspie przypominającej trochę afrykańską sawannę jest jednym z piękniejszych wspomnieć z Indonezji. Widoki są nie do opisania! A oprócz spotkania z  waranami i towarzyszącego nam non-stop krzyku ukrytych na palmach małp, wrażeń dostarczyło też spotkanie z taplającymi się w bajorkach bawołami wodnymi. Dodatkowy punkt dla Rinca, na Komodo takie spotkanie byłoby niemożliwe. Bawoły są tutaj głównym pożywieniem jaszczurek, kiedy zostaną ugryzione toksyczna ślina smoków powoduje, że zwierzę długo jeszcze cierpi zanim zostanie ostatecznie pokonane przez bakterie zawarte w gadzim jadzie. 





Po zakończonym trekkingu, w pełni usatysfakcjonowani pięknymi widokami, wróciliśmy na łódź. Czekał nas jeszcze rejs powrotny wśród bajecznych wysepek. Następnego dnia wykorzystując wolne przedpołudnie wyruszyliśmy na poszukiwania Mirror Cave (Jaskinia Luster). Jak zwykle opisywaną w Lonely Planet jako niewiarygodnie piękne miejsce. Rzeczywiście spacer i wyrwanie się kilka kilometrów poza okropne Labuan było miłe, jednak sama jaskinia nie jest moim zdaniem warta zachodu.

Tego samego dnia, ok. 14:00 wyruszyliśmy dalej do Ruteng, gdzie razem z polskim misjonarzem planowaliśmy spędzić Wigilię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz