sobota, 4 lutego 2012

Misja - wigilia na Flores

cała prawda o Flores (fot. by Krysia)

Z powodu świątecznego "high season" i rzadkiego kursowania autobusów, żeby dostać się do Ruteng zdecydowaliśmy się na wynajęcie bemo z Labuan Bajo. I właśnie ta podróż utwierdziła mnie w przekonaniu, że Flores to najpiękniejsza wyspa na ziemi. Trasę o długości ok. 70km pokonywaliśmy jakieś 5h, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić, droga prowadziła przez niekończące się serpentyny, dlatego nie można tu raczej rozwijać zawrotnych prędkości. Busik powoli wspinał się coraz wyżej i wyżej, a widoki za oknem były zniewalające. Wyraźnie przygotowywano się już także do świętowania Bożego Narodzenia, mijaliśmy setki pięknych szopek i odświętnie ubranych ludzi zmierzających do kościoła. A bożonarodzeniowa szopka w tropikalnej dżungli to chyba jeden z najbardziej abstrakcyjnych widoków jaki zobaczyłam w swoim ćwierćwieczu. W Ruteng świętowano już całkiem głośno i wyraźnie, fajerwerki rozbrzmiewają tu podobno przez calutki adwent i aż do Sylwestra). Po dotarciu na miejsce zostawiliśmy tylko rzeczy w klasztorze Santa Maria Berdukacita, gdzie mieliśmy nocować i od razu z siostrą przełożoną poszliśmy na pasterkę. Jakkolwiek abstrakcyjnie może to brzmieć. Spragnieni świątecznego nastroju wytrzymaliśmy przemarznięci (Ruteng położone jest w górach więc temperatura nie rozpieszcza) i nie rozumiejąc ani słowa przez całą mszę, ale warto było czekać na „Cichą noc” w wersji indonezyjskiej. Po trzech godzinach, zmęczeni, zmarznięci i głodni ruszyliśmy z powrotem do klasztoru, rzucając się po drodze na jedyny otwarty sklepik żeby kupić jakieś spożywcze zapasy. Tam trafiła nam się przemiła niespodzianka i kiedy właścicielka sklepu dowiedziała się, że tacy biedni i głodni i od razu po podróży poszliśmy do Kościoła podarowała nam ogromniaste ciasto! Mieliśmy więc przepyszną wieczerzę wigilijną (chociaż bez 12 potraw), a nawet opłatek! 



Kolejny dzień spędziliśmy z ojcem Józefem – ponad 50 lat temu przyjechał na Flores jako jeden z pierwszych (i ostatnich) polskich misjonarzy. Opowiadał nam jak naprawdę wygląda ta praca i muszę przyznać, że bardzo różni się od moich wyobrażeń. Nie polegała ona bynajmniej na grożeniu Pismem Świętym. Księża pracowali jako stolarze, murarze, mechanicy i uczyli tych zawodów mieszkańców wyspy. Oczywiście wykładali również w seminarium i otaczali "opieka duszpasterską", ale budowali także szkoły, szpitale, biblioteki. Tylko czy z drugiej strony nie jest to współczesna wersja kolonializmu? Dlaczego można przyjechać do obcego kraju i narzucać jego mieszkańcom swoją religię, skąd pewność, że mamy rację? I dlaczego przyszłe pokolenia mają nie dowiedzieć się np. o animistycznych obrzędach jakie do niedawna odprawiano na Flores, czy w innych regionach świata? Czy nie lepiej pozwolić rozwijać się krajom we własnym tempie? Podziwiam jednak odwagę i poświęcenie misjonarzy, większość z nich przeważającą część swojego życia spędza poza granicami swojej ojczyzny i z dala od rodzin. Pytani czy tęsknią, odpowiadali, że Polska jaką znali zmieniła się na pewno nie do poznania, a Indonezja to ich prawdziwa ojczyzna i wrócić już nie chcą. 

Compung Ruteng





Oprócz snucia opowieści o pracy misjonarza, Ojciec Józef pokazał nam także Kościoły jakie powstały od początków jego pracy. Zabrał także do Compang Ruteng (tradycyjnej wioski) oraz Golo Curu (wzgórza, za którego rozpościera się wspaniały widok na Ruteng, a także na okoliczne góry i wioski). Kolację bożonarodzeniową mieliśmy szczęście zjeść w siedzibie SVD, Misjonarzy Werbistów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz